VIII Cross Maraton „Przez Piekło do Nieba” – o włos od podium

18 maja 2013 7 min czytania
Cross Maraton "Przez Piekło do Nieba" - ostatnia prosta

W Sielpi startowałem po raz trzeci. Po raz trzeci postanowiłem powalczyć z górkami i piachem. Po raz trzeci była identyczna ciepła i sucha pogoda. Po raz trzeci miałem do pokonania trzy pętle po lesie. W poprzednich latach różnie się ten maraton dla mnie układał. W tym było zdecydowanie najlepiej. Zrobiłem swój rekord trasy, dobiegłem w trzeciej dziesiątce zawodników i otarłem się o podium w swojej klasyfikacji wiekowej.

REKLAMA

Przed startem

Na miejsce dojechaliśmy niemal w ostatniej chwili. Idąc do biura zawodów mijałem dziesiątki biegaczy poprzebieranych już w stroje startowe i z poprzypinanymi numerami. Miałem wrażenie, że wszyscy poza mną są juz gotowi do startu. Ja natomiast dopiero odbierałem pakiet startowy.

Przebierałem się ze stoperem w reku. Odliczałem: 15 minut do startu, 10 minut, 9… 6… A jednocześnie po kolei ubierałem to, co ubrać miałem. Spodenki, koszulka, skarpety, buty, buff, czyli zestaw obowiązkowy. W międzyczasie jeszcze wysmarować się sudocremem, zerwać złotka z żeli węglowodanowych, włączyć zegarek, aby złapał GPS… Czy o czymś zapomniałem?! Chyba nie. Idę na start!

Cross Maraton "Przez Piekło do Nieba" - start

Zdążyłem na start honorowy. Przetruchtałem na start ostry i ustawiłem się w stawce. Stanąłem dosyć blisko czołówki. Chciałem mieć luźno, a poza tym stawka zacznie się układać dopiero za kilkaset metrów, kiedy to rozejdą się drogi maratonu i półmaratonu.

Wystartowaliśmy o 9:00. Było ciepło, sucho i pogoda była identyczna zarówno z ta sprzed roku, jak i sprzed dwóch lat. Wygląda na to, że w połowie maja w Sielpi zawsze jest ciepło, sucho i w większości słonecznie. Dla kibiców to pogoda idealna. Dla biegaczy niekoniecznie, bo jeśli tylko mocniej przygrzeje to będzie problem.

Trasa cross maratonu

Trasa jak w latach ubiegłych została poprowadzona trzema pętlami. Pierwsza cześć z Sielpi do Piekła zaczyna się sypkim piachem, ale dosyć szybko przechodzi w delikatny, ale długi i nieco kamienisty podbieg do samego Piekła. To najgorsza i najtrudniejsza cześć trasy. To ten odcinek, który najmocniej dawał mi się we znaki w poprzednich latach.

Piekło to trzy domy na krzyż. Dosłownie. Zaczyna się punktem z wodą. A kiedy wypijasz kubek do końca to juz widzisz koniec wioski. Na szczęście w Piekle jest płasko.

Za Piekłem skręcamy w lewo. Droga zmienia się z szutrowej na ziemną, momentami lekko piaszczystą, ale dobrą do biegania. Za zakrętem już w lesie czeka ostatni znaczący podbieg. Dosyć krótki w porównaniu z poprzednimi, ale dający się odczuć.

Cross Maraton "Przez Piekło do Nieba" - na trasie
fot. Agnieszka Majewska

Potem teren opada i się wypłaszcza. Dobiegamy do Nieba, które jest dużo większą wsią niż Piekło. Jest nawet sklep, pod którym zawsze ktoś siedzi. W Niebie czeka nas asfaltowa agrafka do końca wsi i z powrotem. Asfalt daje możliwość złapania nieco szybszego tempa, ale jeśli tylko słońce dogrzeje Niebo zamienia się w piekło. Trzeba biec a nie ma gdzie się przed tym słońcem schować. W połowie wsi jest delikatny podbieg, ale to drobiazg w porównaniu z tymi z początku pętli.

Za Niebem wracamy do lasu i nieco inna leśna droga wracamy do Sielpi. Ta część trasy jest najbardziej urozmaicona. Ścieżka często zakręca a pod nogami jest to ubita ziemia to sypki piach. Trafiają się też krótkie odcinki po szutrze czy zasypane szyszkami. Na szczęście juz nie ma górek a teren, choć tego nie czuć, cały czas opada.

Mniej więcej na kilometr przed końcem pętli słychać spikera z linii mety. Kilkaset metrów dalej zaczyna się asfalt, a kolejne kilkaset dalej jest koniec pętli i meta.

Mój maraton

Wielkiego planu na ten bieg nie miałem. Chciałem dobiec w czasie około 3:40, ale też nie miałem zamiaru się specjalnie spinać. Przede wszystkim, pamiętając poprzednie edycje, miałem zamiar przebiec pierwsze dwa kółka bez problemów. A na trzecim zobaczyć, co z tego wyjdzie.

Ruszyłem trochę za szybko. Przez pierwsze 5 kilometrów czułem, że coś jest nie tak. Biegło mi się po prostu ciężko. Było trochę za szybko, bo schodziłem poniżej 5:00 min/km, ale mimo sypkiego piachu i lekkiego podbiegu tętno miałem w swoich maratońskich granicach (160-165). Niemniej jednak biegło mi się na tyle źle, ze przez głowę przelatywało wspomnienie zeszłorocznej malej katastrofy, kiedy „zagotowałem się? juz na początku drugiego okrążenia.

Cross Maraton "Przez Piekło do Nieba" - na trasie

Za szybko biegłem aż do ostatniego podbiegu (tego za Piekłem). Potem na zbiegu wziąłem kilka głębszych oddechów, trochę się rozluźniłem i… zwolniłem. Od razu zaczęło biec się lepiej. Zaczęli mnie wyprzedzać, ale nie przeszkadzało mi to. Biegłem swoje. Dobiegając do Nieba czułem się dużo lepiej a poprawę samopoczucia chyba ostatecznie zafundowała mi asfaltowa nawierzchnia. Tam odpocząłem do reszty i złapałem rytm komfortowego biegu.

Reszta pętli przeleciała gładko i pierwsze okrążenie ukończyłem w 1:10. Kapkę za szybko, ale po początkowym kryzysie biegło mi się bardzo komfortowo.

Druga pętla była pętlą bez historii. Zacząłem ją w dobrym nastroju. Podbiegi do Piekła minęły szybko. Piach musiał przeszkadzać, ale utrzymywałem swój rytm. Przy okazji przestałem być wyprzedzany, a coraz częściej zdarzało się, że to ja wyprzedzałem kogoś, kto przeszarżował z tempem. Drugą pętle ukończyłem w idealnym na ten dzień czasie 1:13, a razem dotychczasowe 28 kilometrów przebiegłem w 2:23.

Zaczynając trzecią pętlę byłem zmęczony, ale czułem też taka małą satysfakcję, że pierwsze dwie udało się przebiec dosyć gładko. Zmęczenie zaczęło narastać razem z podbiegiem do Piekła. Zacząłem lekko zwalniać. Przede mną pojawił się biegacz w daszku Compressportu. Biegłem kilkadziesiąt metrów za nim.

Cross Maraton "Przez Piekło do Nieba" - ostatnia prosta
fot. Ladislav Maras

Z wody zacząłem korzystać w marszu. Dobiec do stołu, napić się w marszu i pobiec dalej. Przestałem patrzyć na tempo, a punktem odniesienia był biegacz w daszku. Doczłapałem się za nim do Nieba. Tam na asfalcie znowu złapałem trochę wiatru w żagle i znalazłem się przed daszkiem.

Ostatnie kilometry były ciężkie. Tym razem w piachu już nie miałem siły biec. Tempo spadało, ale regularnie przesuwałem się do przodu. Od punku do punktu. Od drzewa do drzewa. Czasami na chwile przechodziłem w marsz. Na 4 kilometry przed metą daszek Compressportu mnie minął. „Dajesz, dajesz” – słyszę i biegnę za daszkiem. Długo to nie trwa, bo powoli zostaje w tyle. Mijamy innych. Nie wiem czy to maratończycy, czy półmaratończycy, może jacyś dublowani. Mijam ich i biegnę dalej.

Compressport na horyzoncie widziałem niemal do samego końca. Znika mi w momencie, kiedy czuję ostre kłucie w podeszwę stopy. Kamień! Przez kilka kroków chce go jakoś „ułożyć?, ale cały czas mam wrażenie jakbym miał pinezkę w bucie. Zatrzymuje się na chwile. Klnę na podwójnie zawiązane sznurówki, ale rozwiązuje je i wyrzucam ten cholerny kamień z buta. But wiążę już na pojedynczo i lecę dalej. Ostatni kriometr już jest spokojny. Kilkaset metrów przed metą zaczyna się asfalt. Widzę, że zegarek pokazuje całkiem niezły czas i z ta świadomością biegnę do mety. Zegarek zatrzymuje na 3:42:24.

Cross Maraton "Przez Piekło do Nieba" - meta

Meta

Ostatecznie mój czas wynosi 3:42:22, czyli dwie sekundy szybciej niż to, co mam na zegarku. To mój najszybszy Cross Maraton w Sielpi, a biegłem tu już trzeci raz. W klasyfikacji generalnej sklasyfikowany zostałem na 29 miejscu (na 141 kończących bieg) – to najlepsze moje miejsce w Sielpi. Natomiast w klasyfikacji wiekowej M20 zająłem 4 miejsce – najgorsze, bo tuz poza podium. Najgorsze, bo za rok się nie poprawię, bo znajdę się w zdecydowanie najtrudniejszej kategorii – M30.

Z Sielpi wracam z tarcza. Pobiegłem dobre zawody. Pierwsze dwa kółka poszły jak po sznurku, na trzecim było ciężko, ale nie miałem takich kryzysów jak w ubiegłych latach. To główny plus.

Cross Maraton "Przez Piekło do Nieba" - z medalem

Na plus spisali się też organizatorzy, którzy stworzyli po raz kolejny bieg z bardzo fajne, kameralne zawody. Wolontariusze nadążali za nami i było bardzo miło. To co niezmiennie wywołuje mój uśmiech to cukier w kostkach na mecie. Ostatnio Krakus pisał coś o uzupełnianiu cukru tuż po maratonie. W Sielpi można cukier uzupełniać cukrem w kostkach. Dla bardziej wybrednych jest też czekolada.

Poza tym to na wszystkich czekała grochówka, parówki a także kawa i herbata serwowana w biurze zawodów. Chwilę później, w trakcie dekoracji najlepszych, częstowano jogurtami. Były nagrody do rozlosowania. Pośród wielu upominków wyróżniały się siekiery. Kto już był w Sielpi ten wie że w herbie Końskich jest siekiera i to właśnie dlatego. Kto nie był ? ten właśnie się dowiedział.

I tym właśnie jakże charakterystycznym akcentem zakończył się kolejny Cross Maraton ?Przez Piekło do Nieba?. Kolejny, za rok. W tym samym miejscu, na tej samej pętli i miejmy nadzieję z tą samą słoneczną pogodą.

Do zobaczenia!

REKLAMA
Paweł Matysiak
Autor wpisu Paweł Matysiak

Bieganiem oraz doborem odpowiednich butów do biegania zajmuję się od kilkunastu lat. Prywatnie jestem biegaczem-amatorem a w swojej biegowej przygodzie startowałem zarówno na 1000 metrów na bieżni jak i w górskich biegach ultra. Zawodowo udzielam porad dotyczących wyboru odpowiednich butów do biegania. Sam mam ich w domu więcej niż jestem w stanie policzyć.

Subscribe
Powiadom o
guest
5 Komentarze
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Maciek
Maciek
10 lat temu

Jako początkujący biegacz mam pytanie – po co i w jakich miejscach sudocrem?
Pozdrawiam,
MS

Maciek
Maciek
10 lat temu

Dzięki za informację, tak się domyślałem, ale wolałem upewnić. Zacząłem sobie truchatać rok temu, w międzyczasie zszedłem 30 kg i ubzdurałem sobie, że przebiegnę/przeżyję Maraton Warszawski, więc zbieram informacje, bo to będzie debiut na zawodach.

Krasus
10 lat temu

Sudocremem często smaruję też stopy przed biegami ultra. Jeśli namokną to bardzo łatwo robią się odciski, a z Sudocremem ich prawdopodobieństwo spada.

Paweł, gratuluję wyniku, 3:42 na takiej trasie to naprawdę nieźle. A Sielpia bardzo fajna! Zachęciłeś mnie do tego, by kiedyś spróbować:)