Mówią, że do trzech razy sztuka. Dla nas już druga edycja Biegu Chełmońskiego była wystarczająco udana więc za trzecim razem staraliśmy się aby poniżej pewnego poziomu nie schodzić. I choć słońce paliło a nowego rekordu trasy nie mamy to i tak było… dobrze.
Dla mnie bieg tak naprawdę zaczął się już w sobotę po południu kiedy to oznaczyliśmy trasę a potem przygotowaliśmy biuro zawodów.
Na niedzielę miało być już wszystko gotowe i „prawie” było. Na trzecim kilometrze jakiś – delikatnie mówiąc – idiota i cham, zmienił oznaczenia trasy. Nie, nie zerwał taśm wracając narąbanym wieczorem. Z premedytacją zerwał je w jednym miejscu i zawiesił w innym tak, że gdyby biegacze biegli sami bez pomocy pilotów to pobiegli by inną trasą.
Brak mi słów (przynajmniej tych cenzuralnych) na takie zachowanie…
Poza tym nie było większych niespodzianek, ale pracy było sporo. Poza trasą należało przygotować rejon startu/mety, ustawić na punktach wolontariuszy… Pięć minut przed startem wracaliśmy dopiero do biura zawodów z trasy. Ledwo do niego wpadłem, założyłem plecak z napisem PILOT BIEGU i musiałem lecieć na start. Bieg się jeszcze nie zaczął, a ja byłem już bardziej zmęczony niż gdybym przebiegł te 10 kilometrów…
Chwilę później wystartowali…
Na starcie stanęło blisko 160 uczestników. Faworyt i zeszłoroczny zwycięzca czyli Paweł Raczyński tym razem nie wystrzelił tak jak w zeszłym roku. Start był spokojniejszy i stawka nie rozerwała się już na pierwszej prostej. Od razu pomyślałem, że albo Paweł wystartował tak wolno, albo konkurencja w tym roku taka dobra…
Pierwsza asfaltowa prosta bez historii choć grupa zaczyna się ustawiać tak jak się tego spodziewaliśmy. Pierwsza grupka to Paweł Raczyński, Florian Pyszel i trzeci gość którego nie znam i którego w czubie się nie spodziewałem. Artur Kurek został na miejscu czwartym.
Skręcamy w las, mijają kolejne kilometry a sytuacja w czołówce się nie zmienia. Co się oglądam to widzę czerwoną koszulkę Pawła i dwie zielone za nim. Widzę też na międzyczasach na swoim zegarku, że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie rekordu trasy. Trudno…
Biegniemy więc przez las. Trasa do lekkich nie należy, są leciutkie wzniesienia, jest piach, są korzenie. Momentami ja mam gorzej przejechać niż oni przebiec. Ale wszystko idzie zgodnie z planem. Czołówka też biegnie zgodnie z planem nadal we trzech. Sytuacja nie zmienia się aż do wybiegnięcia z lasu niedaleko Hotelu Afrodyta.
W końcu mijamy staw „Hamernia” i skręcamy na ostatni odcinek przez Tartak Brzózki. W tym momencie, na trochę ponad 2 kilometry do mety zaczyna się wreszcie coś dziać. Paweł Raczyński urywa się od pozostałej dwójki. Z mojej perspektywy wyglądało to trochę tak jakby nagle wrzucił drugi bieg i po prostu odjechał reszcie. W pewnej chwili biegli razem a potem nagle zrobiło się 50, potem 100 i 200 metrów przewagi. Przewaga rosła w oczach a Paweł dziewiąty kilometr zrobił w czasie około 3 minut. W szybkie 3 minuty pozamiatał kwestię zwycięstwa w biegu.
Gdzieś na kilometr przed metą kiedy tylko kataklizm mógłby sprawić że Paweł nie wygra nastąpił drugi atak i rozstrzygnięcie walki o drugie miejsce. Ten, którego nie znałem i nie kojarzyłem czyli Andrzej Wojtczak oderwał się od Floriana i po udanym ataku na ostatnim kilometrze już swojej pozycji nie oddał.
Finalnie dobiegli w czasach:
1. Paweł Raczyński – 34:45
2. Andrzej Wojtczak – 34:52
3. Florian Pyszel – 35:02
Ta trójka zdominowała zdecydowanie tegoroczny bieg. Czwarty na mecie – Artur Kurek dobiegł do mety w czasie 39:04 i to był ostatni zawodnik który w tym roku złamał granicę 40 minut.
Ja natomiast wróciłem na ostatnią prostą. Widać było po biegaczach, że jest ciężko i gorąco. Mi choć nie biegłem też było gorąco i najchętniej sam schował bym się w cieniu. To co mogłem zrobić to kibicowałem, biłem brawo. Żałowałem że nie miałem wody ze sobą. Natomiast reakcje na mój doping były przeróżne…
Od przybijania piątek…
– Dzięki Paweł!
przez ironiczne…
– Weź… Proszę cię…
A nawet do podsumowania trudnych warunków dwoma słowami…
– Ja pier…
Na samym końcu natomiast biegła nasza maskotka – żyrafa.
After Party
Organizacyjnie był to najtrudniejszy i wymagający najwięcej pracy bieg z dotychczasowych trzech. W jego organizację zaangażowane było najmniej osób a mimo wszystko chcieliśmy sprawić aby nie był gorszy niż rok temu. Mam nadzieję, że nam się to udało. Cześć spraw załatwialiśmy dosłownie w ostatniej chwili a… czasami coś nie wychodziło i brakowało potem tej kropki nad „i”. Wiemy o tym i wiemy co wyszło nie tak jak sobie zakładaliśmy.
Dziękuję też naszym partnerom i sponsorom czyli: Sklepowi Biegacza, Salomon/Suunto, Hotel Afrodyta SPA i LoftStudio za wsparcie jakiego nam udzielili przy organizacji.
Do zobaczenia za rok!