Pięć osób, jedna pałeczka i czterystumetrowe okrążenie stadionu. Im więcej okrążeń tym więcej pieniędzy dla dzieciaków i lepszy wynik. W zeszłym roku zajęliśmy ósme miejsce w Warszawie. W tym roku były apetyty na lepszy wynik. Ostatecznie wystartowaliśmy w innym, słabszym składzie. Był fun i nieco słabszy wynik.
Dla przypomnienia. W ubiegłym roku na tym samym stadionie w mocniejszym składzie wybiegaliśmy 42 okrążenia i 8 miejsce w Warszawie. To było dla nas miłe zaskoczenia. W tym roku apetyty były większe, ale plany i tak zweryfikowało życie.
Z pierwotnego pięcioosobowego składu wypadały kolejne osoby. Szukaliśmy kolejnych zastępstw. Finalnie z pierwotnego składu zostały tylko dwie osoby. Startowaliśmy w składzie Łukasz, Emilia, Maja, Monika i Paweł, czyli ja. Wiadomo też było, że w takim składzie biegniemy typowo „dla funu”. Bez spiny, bez presji na wynik. Ile wykręcimy tyle wykręcimy.
Idea biegu jest bardzo prosta. Rozgrywa się w identycznej formie na 12 stadionach w całej Polsce. Na starcie stają sztafety w pięcioosobowych składach. Na początku rusza pierwsza osoba i biegnie 400 metrów. Przekazuje pałeczkę kolejnej osobie która też biegnie swoje 400 metrów. I tak dalej i tak dalej przez okrągłą godzinę. Wygrywa ta sztafeta która w godzinę przebiegnie najwięcej okrążeń.
Dodatkowo jest to sztafeta charytatywna więc im więcej okrążeń tym więcej posiłków dla najbardziej potrzebujących dzieci w regionach, w których odbywają się zawody.
Tak wypadły numery, że biegałem na piątej zmianie. Zaczynał Łukasz, potem Emilia, Maja, Monika i ja na końcu. Jak mogłem przypuszczać pierwsze koło przebiegłem najmocniej, w 1:18. Potem już nie było tak miło. Drugie źle zacząłem, chyba za szybko, za mocno, nie mogłem wyrównać oddechu i złapać swojego rytmu. Od trzeciego było już dobrze i każdą kolejną swoją zmianę biegłem w około 1:20-1:25. Aż do ostatniej.
Kiedy każdy z nas przebiegł po 7 okrążeń a łącznie mieliśmy ich 35 zostało do końca kilka minut. W tym momencie włączyła się nam żyłka rywalizacji i na ostatnią turę zmieniliśmy kolejność. Ja zakończyłem siódmą turę a ósmą zaczęli Łukasz i Emilia. Po nich trzecią najszybszą osobą byłem… ja. Tak więc pomiędzy swoimi dwoma ostatnimi seriami miałem niecałe 3 minuty przerwy. Za mało.
Ostatnie koło było ciężkie. Start, łuk i przeciwległa prosta poszły gładko. Na drugim łuku skończyło mi się paliwo i biegłem już tylko na „słowo honoru”. Tak aby dobiec i już nie musieć biec dalej. Choć było ciężko w 1:20-1:25 się zmieściłem. Swoje zrobiłem.
Po mnie pałeczkę przejęła Monika, a potem Maja. Ostatnie zmiany poszły na tyle szybko, że mało brakowało a każdy z nas przebiegłby po 8 okrążeń.
Finalnie skończyliśmy z 39,5 okrążenia i 17 miejscem w Warszawie.
Całkiem niezły wynik jak na bieganie bez spinki.